Wszystko to widziałem, nie uświadamiałem sobie jednak, że ich widzę, tak dalece męczyły mnie różne obawy. Skoro tylko poznałem, że kajdany te nie są przygotowane dla mnie i że pierog, dzięki niespodzianemu pojawieniu się wojska, usunął się na dalszy plan, zacząłem powoli przychodzić do siebie.
— Może mi pan powie, która godzina? — rzekł sierżant, zwracając się do pana Pembelczuka, jakby do człowieka, który jeden tylko pojmuje wartość czasu.
— Dopiero pół do trzeciej.
— Nie tak to źle, jak myślałem — rzekł sierżant; — nawet choćby przyszło tu przesiedzieć dwie godziny, nie będzie jeszcze późno. Jak daleko stąd moczary? Myślę, że nie więcej nad milę?
— Akurat mila.
— Doskonale! Otoczymy ich przed zmierzchem. Kazano mi to uczynić zaraz po zmierzchu. Zdążymy więc.
— Więźniowie, panie sierżancie? — spytał pan Uopsel.
— Tak — odpowiedział tenże. — Aż dwóch. Na pewno wiemy, że ukrywają się wśród moczarów i że do nocy jeszcze nie ruszą się z miejsca. Czy nie widział kto z państwa tej dziczy?
Wszyscy prócz mnie powiedzieli, że nie; a mnie nikt o to nie pytał.
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.