— Cóż — rzekł sierżant. — Wpadną w pułapkę prędzej, niż myślą. No, kowalu! Jeśliście gotowi, to pełnijcie służbę jego wysokości.
Józef zdjął ze siebie surdut, kamizelkę i kołnierz. Jeden z żołnierzy odsunął drewniane zastawy, drugi rozniecił ogień, trzeci chwycił za miech, inni stali wokół pieca, na którymi wkrótce zapłonął ogień. Józef schwycił młot i podszedł do kowadła, my zaś patrzyliśmy, jak kuje.
Zainteresowanie się przyszłą obławą pochłonęło nie tylko uwagę towarzystwa, ale przerwało gniew siostry. Nalała żołnierzom piwa z beczułki, sierżantowi zaproponowała kieliszek wódki. Na to Pembelczuk ostro zwrócił jej uwagę: — Daj mu, pani, wina. Ręczę, że niema w niem dziegciu.
Sierżant podziękował mu i rzekł, że woli pić bez dziegciu i dlatego prosi o wino, jeśli jej wszystko jedno. Kiedy mu podano wino, wypił najpierw za zdrowie jego wysokości i złożył życzenia; wino przełknął głośno i cmoknął wargami.
— Co pan powiesz? Jakie wino?
— Wiesz pan, co powiem — odpowiedział — podejrzewam, że pan go dostarczyłeś.
Pembelczuk zaśmiał się i rzekł:
— Aj, aj! A czemuż to?
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.