— Dlatego, — odpowiedział sierżant, klepiąc go po ramieniu — że pan, według mnie, jesteś człowiekiem, znającym się na wartości rzeczy.
— Tak pan sądzi? — rzekł Pembelczuk z uśmiechem zadowolenia. — Może jeszcze kieliszek?
— Wraz z panem? Pozwól się pan ze sobą trącić! — rzekł sierżant. — Brzegiem mego kieliszka o podstawkę pańskiego... i nóżką pańskiego o brzeg mego... Raz, dwa! Najpiękniejsza muzyka — dźwięk kieliszków. Zdrowie pańskie! Daj wam Boże żyć tysiąc lat i tak rozumieć się zawsze na rzeczach, jak teraz.
Sierżant znowu wypił wino i przygotowywał się, widocznie, do następnego kieliszka. Zauważyłem, że Pembelczuk przejął się uczuciem gościnności i zapomniał o tem, że przyniósł to wino w prezencie. Wziął z rąk pani Józefowej butelkę i serdecznie wszystkich częstował. I mnie także troszkę się dostało. Tak się rozochocił, że otworzył i drugą butelkę i z taką samą serdecznością podejmował nią obecnych.
Stałem wraz z innymi przy ognisku, widziałem, jak wesoło zapijali i myślałem sobie, za jaką to doskonałą przyprawę posłużył im do obiadu mój nieszczęśliwy, zbiegły przyjaciel, ukrywający się na moczarach. Nie byliby
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.