Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

Wiele razy słyszałem już o pani Chewiszem z miasta, (wszyscy o milę wkoło znali panią Chewiszem) jak o bogatej i ponurej ledi, mieszkającej samotnie w wielkim domu, dobrze zabezpieczonym przed złodziejami.
— No tak, rozumie się! — rzekł. — Dziwię się tylko, skąd ona zna Pipa!
— Głupcze! — krzyknęła siostra. — Kto ci powiedział, że zna go.
— Któż dowiedział się, że ona pragnie zabawy?
— Czyż nie mogła się spytać wuja Pembelczuka o jakiego chłopca, któryby ją mógł bawić? Nie może to wuj Pembelczuk wynajmować w jej domu mieszkania i odnosić jej czynszu? Nie mógł to wuj Pembelczuk, który zawsze troszczy się i myśli o nas...
Choć my nie myślimy o nim, Józefie — dodała tonem najgłębszego lekceważenia, jakgdyby on był najmniej wart w całej rodzinie — czyż nie mógł on sam powiedzieć o malcu? Stój na miłość Boską i nie ruszaj się... (Święcie zapewniam, że stałem nie ruszając się z miejsca.) — Któregom niańczyła całe swe życie, jakby jaka niewolnica.
— Bardzo dobrze! — zawołał wuj Pembelczuk. — Wspaniale! Doskonale! Świetnie, powiadam! Teraz już wiesz Józefie, o co chodzi.
— Nie, Józefie — rzekła siostra tonem lek-