Panienka zamknęła furtkę na klucz i poszliśmy przez podwórze, bardzo czyste i wyłożone kamieniami, choć wszędzie w zagłębieniach między kamieniami rosła trawa. Browar miał swoje osobne podwórze, oddzielone od tego parkanem; drewniana furtka w parkanie była otwrarta naoścież i wszystko w browarze było pootwierane, jakby był pustym. Zimny wiatr dął z tamtej strony prawdopodobnie, jeszcze silniej niż z tej. Przenikliwie świszczał, wpadając i cofając się przez otwarte drzwi browaru, przypominając wycie wichru na morzu wśród masztów okrętu. Panienka rzekła:
— Mógłbyś, malcze, wypić wszystko piwo, które obecnie wrarzy się w tym browarze?
— Przypuszczam, że mógłbym, — nieśmiało odpowiedziałem.
— Lepiej nie warzyć w nim piwa, boby skwaśniało, jak myślisz, mały?
— Tak mi się zdaje!
— Nikomu do głowy nie przyjdzie warzyć go — dodała. — Wszystko tu skończone na zawsze i będzie stał tak długo, aż się rozpadnie w gruzy. Co się zaś tyczy piwa, to jest go tu tyle w piwnicach, że możnaby zatopić cały Mano-haus.
— Tak się nazywa ten dom, panienko?
— Tak, chłopcze, to jest jedna z jego nazw!
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/119
Ta strona została skorygowana.