sprawiedliwie obchodzi się ze mną. Kryłem w swej duszy głębokie przekonanie, że choć wychowywała mnie „ręką“, przecież nie miała prawa wychowywać mnie „pięścią“. Różne kary, polegające na tem, że ze mną nie mówili, pozbawiali mnie pokarmu i snu, bili, wzmacniały we mnie jeszcze to przekonanie i ponieważ wszystkie swe myśli musiałem głęboko taić w swej duszy, samotnie się nad niemi zastanawiać, stawałem się coraz bardziej skrytym i rozdrażnionym.
Nareszcie obtarłem twarz rękawem i wyszedłem z browaru. Zjadłem chleb i mięso, wypiłem piwo, co mię rozgrzało i rozweseliło tak, że zapragnąłem obeznać się z otaczającem mnie miejscem.
Wszystko tu było opuszczone i zaniedbane, aż do gołębnika, który rozpadł się pod wpływem wiatru. Gołębi nie było w gołębniku, jak nie było koni w stajni, świń w chlewie, słodu w spichrzu i zapachu ziarna i piwa w kadziach do fermentacyi. Wszystko to znikło z browaru z ostatnim kłębem dymu, ulatującym z komina. Całe sąsiednie podwórze było zarzucone pustemi beczkami, niby ponurem wspomnieniem minionych niegdyś lepszych dni. Z beczek tchnął taki kwaśny zapach, że absolutnie nie przypominał piwa.
Na najdalszym końcu browaru znajdował się sad, otoczony dokoła starym murem; mur
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/132
Ta strona została skorygowana.