— Czy przypominasz sobie, co mówiłem o pani Chewiszem?
— Przypominam? Wierzę ci... cuda i tyle!
— Ach, jak to przykro, Józefie! To wszystko nieprawda.
— Wszystko, coś opowiadał? — zawołał z najwyższem zdziwieniem Józef, opierając się na poręczy krzesła. — Czy chcesz powiedzieć, że to...
— Tak, chcę... tak, to było kłamstwo!
— Ale nie wszystko! Nie chcesz powiedzieć, że nie było karety z... czar... nego... aksamitu? — Stałem i przeczyłem głową. — Ale były tam psy? No, — mówił Józef starając się mnie przekonać — no, jeśli nie było cielęcych kotletów, to psy już z pewnością były?
— Nie, Józefie!
— Jeden pies? — ciągnął Józef. — Szczeniak?
— Nie, psów zupełnie nie było. Popatrzyłem na niego beznadziejnie... Józef spojrzał na mnie z przerażeniem.
— Pip, przyjacielu! To nie może być, stary towarzyszu! Mówię ci... Coś chciał przez to osiągnąć?...
— Przykro, Józiu! Nieprawdaż?
— Przykro! — zawołał Józef. — Dziwne to! Jakiż zły duch cię opętał?
— Nie wiem, Józiu! Chciałbym, żebyś
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/143
Ta strona została skorygowana.