tego wszystkiego, co sama umie. Biddi, dziewczynka nadzwyczaj usłużna, natychmiast zgodziła się na moją prośbę i w pięć minut przystąpiła do jej spełnienia.
System, czyli kurs nauki, ułożony przez ciotkę pana Uopsela, polegał na tem, że uczniowie jedli jabłka i wkładali sobie wzajemnie słomki za kołnierz dopóty, dopóki ciotka pana Uopsela, zebrawszy wreszcie całą swą energię, nie zmyła im głowy z pomocą brzozowej rózgi. Uczniowie żartami przyjmowali jej rozkaz, stawali rzędem i podawali z rąk do rąk zupełnie zniszczoną książkę. W niej był alfabet, z kilkoma obrazkami, wzorami i sylabami, a raczej wszystko to było w niej niegdyś. Skoro tylko zaczynała kursować ta książka, ciotka pana Uopsela wpadała w obojętne usposobienie, będące następstwem sennego lub reumatycznego paroksyzmu. Uczniowie wówczas przystępowali do wypróbowania swych butów, pragnąc rozstrzygnąć kwestyę, który z nich silniej nastąpi drugiemu na palce. To pełne myśli ćwiczenie ciągnęło się tak długo, póki nie nadbiegła Biddi z trzema staremi, potłuszczonemi bibliami, które gdzieniegdzie mniej czytelnie były drukowane, aniżeli wiele bibliograficznych rzadkości, jakie później poznałem. Były w strzępach i całe pokryte rdzawemi plamami, a wewnątrz między kartkami widniały ślady licznych owadów. Tę część
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/148
Ta strona została skorygowana.