Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

się u nas szorowanie, co dawało możność mnie i Józefowi odświeżenia się przed rozpoczęciem następnego tygodnia i dozwalało Józefowi być poza domem pół godziny dłużej, niż zwykle. Gdy minęło pół godziny i poncz wypito, Józef wziął mię za rękę i zamierzał wyjść.
— Chwilkę jeszcze, panie Hardżeri! — rzekł nieznajomy. — Przypominam sobie, że mam tu gdzieś w kieszeni nowiutki szyling. Może chłopiec przyjmie.
Wydostał z kieszeni garść drobnych, wyszukał szylinga, zawinął go w papier i podał mi.
— To dla ciebie! — rzekł. — Pamiętaj! Twój własny.
Podziękowałem mu, wpatrzywszy się w niego baczniej, niż na to zezwalała grzeczność, trzymałem przy tem Józefa za rękę. Nieznajomy życzył dobrej nocy Józefowi, potem panu Uopselowi, który wychodził wraz z nami, a mnie mrugnął okiem, a właściwie nie mrugnął, tylko strzelił, przyczem prawie zupełnie je zamknął.
Jeślibym mógł mówić, to po drodze do domu nikt prócz mnie z pewnościąby nie mówił, bo pan Uopsel rozstał się z nami u drzwi „Wesołych Żeglarzy“, a Józef szedł przez całą drogę z otwartemi ustami, aby wywietrzał na świeżem powietrzu zapach rumu. Ja jednak byłem zbyt oszołomiony tem, że mój stary skazaniec