zawsze się zatrzymały. W pośrodku stołu ujrzałem jakiś dziwny przedmiot, do tego stopnia pokryty pajęczyną, że w żaden sposób nie można było na pewne rozróżnić jego kształtu; przypatrzywszy się dokładniej temu przedmiotowi, który, jakby czarny grzyb, wyrósł z pośrodka pożółkłego obrusa zobaczyłem pstre pająki z długiemi nogami, żyjące widocznie w tym przedmiocie, jakby we własnym domu, to wchodzące, to wychodzące z niego. Można było pomyśleć, że w społeczeństwie tych pająków zdarzył się dziś wypadek, mający wielkie znaczenie dla wszystkich jego członków.
Trzeba przypuścić, że i wśród myszy zdarzył się także ważny wypadek, dlatego, że zbyt silnie skrobały i biegały za obiciami. Natomiast czarne karakony nie brały żadnego udziału w ogólnem wzburzeniu; pełzały koło komina i zdawało się, że są ślepe i głuche na otoczenie i nie interesują się sobą wzajemnie.
To pełzające prusactwo tak mnie zajęło, że cały się pogrążyłem w obserwowaniu go i dopiero wówczas usłyszałem, że pani Chewiszem weszła do pokoju, gdy mi położyła rękę na ramię. W drugiej ręce trzymała laskę, z zagiętą rączką i oparła się na niej. W tej pozycyi przypominała starą wróżkę.
— Tam oto — rzekła, wskazując laską na długi stół — położą mię, gdy umrę. Przyjdą i będą patrzyli na mnie.
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/167
Ta strona została skorygowana.