Drgnąłem ze strachu, wyobrażając sobie, że zaraz umrze i że ją położą na stół, gdzie będzie leżała, jak woskowa figura na jarmarku.
— Jak myślisz, co to jest? — spytała znów wskazując laską. — Ot to, pokryte pajęczyną?
— Nie mogę się domyśleć!
— To wielki kołacz. Ślubny kołacz. Mój!
Ponurym wzrokiem powiodła po całej sali a potem silnie oparłszy się na mem ramieniu, rzekła:
— No, prędko! prędko! Prowadź mię, prowadź!
Z tych słów zrozumiałem, że praca moja polegać będzie na oprowadzaniu pani Chewiszem po sali. Ruszyłem naprzód, a pani Chewiszem, oparta na mem ramieniu, szła zrazu takimi krokiem, że mogłem go porównać z drżącym biegiemi wózka pana Pembelczuka.
Ale pani Chewiszem była zbyt słaba i po chwili rzekła:
— Wolniej!
Mimo to szła jeszcze wciąż dość szybkim choć nerwowym krokiem, silnie uciskając me ramię; cały czas poruszała wargami, jakby dając mi poznać, że dlatego idziemy tak prędko, bo myśli jej biegną szybko. Wreszcie rzekła:
— Zawołaj Estellę.
Wyszedłem na schody i zacząłem wołać Estellę, jak za pierwszym razem. Gdy w dali
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/168
Ta strona została skorygowana.