Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

pocałunek i wyszła wraz z mężem. Sara Poket i Jerzowa postępowały jedna za drugą — każda z nich chciała zostać — ale pierwsza podeszła ostatnią i tak zręcznie usunęła się na bok, że tamta musiała iść przodem. Wówczas Sara rzekła: — „Niech Bóg panią błogosławi!“ — z pobłażliwym uśmiechem na twarzy o kolorze zmarszczonej skórki kasztanowej.
Póki Estella odprowadzała ich ze świecą, pani Chewiszem spacerowała, wspierając się na mem ramieniu, stopniowo zwalniając chód. Wreszcie zatrzymała się przy kominku, parę chwil patrzyła na ogień i rzekła:
— Dziś moje urodziny, Pipie!
Chciałem życzyć jej wielu jeszcze takich dni, ale nakazała milczenie ruchem swej laski.
— Nie cierpię, gdy się o tem mówi. Nie chcę, ażeby ci, którzy tu byli, czy też ktoś inny mówił o tem. Zawsze w tym dniu przychodzą, ale nigdy nie odważą się wspomnieć o dniu moich urodzin.
I ja również nie wspominałem o nim.
— W tym dniu, jeszcze przed twem urodzeniem, przyniesiona była ta kupa zgnilizny — ciągnęła, wskazując laską na stos pajęczyny, ale nie dotykając go. — Ona i ja razem gniliśmy. Myszy rozgryzły ją, a mnie szarpały jeszcze ostrzejsze zęby, niż u myszy.