mną gorzej niż poprzednio, bo nie chciała nawet mówić ze mną. Przegraliśmy ze sześć razy i pani Chewiszem, naznaczywszy mi dzień, kiedy mam przyjść, kazała wyprowadzić mnie na podwórze, gdzie mię znowu nakarmiono, jak psa. Tym razem pozostawiono mię samego, abym mógł pobiegać, gdzie zechcę.
Nie pamiętam, czy była furtka w murze ogrodu, gdy byłem tu za pierwszym razem i właziłem na mur; ale prawdopodobnie wówczas jej nie widziałem, teraz zaś spostrzegłem. Stała otwarta naoścież, a ponieważ wiedziałem, że Estella wyprowadzała gości przez zewnętrzną bramę — przy mnie bowiem wracała z kluczami w ręku — wbiegłem do sadu i zacząłem go oglądać. Były tu stare cieplarnie, gdzie rosły niegdyś ogórki i dynie; obecnie bez roślinności, wogóle bez niczego, prócz strzępów starych kapeluszy i trzewików i rozrzuconych tu i tam skorup potłuczonego naczynia.
Obejrzałem cały sad, oranżerye, gdzie obecnie walały się suche łodygi winogronowe, i kilka butelek; potem znalazłem się w zaśmieconym kącie, który widziałem dziś, stojąc przy oknie. Zupełnie nie myśląc, czy mieszka kto w tym domu, czy nie, spojrzałem w jedno z okien i ku największemu memu zadziwieniu zobaczyłem, że na mnie patrzy z okna blady
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/176
Ta strona została skorygowana.