Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

młodzieniec z czerwonemi powiekami i jasnymi włosami.
Blady młodzieniec odszedł od okna i po chwili stał przy mnie. Siedział nad książkami, kiedym go spostrzegł, a teraz wszystkie palce miał powalane atramentem.
— Hej, ty malcze! — krzyknął.
Ponieważ „hej“ było w takich razach zwykłą odpowiedzią, zawołałem mu także „hej“, tylko z grzeczności opuściłem słowo: malcze.
— Kto cię tu wpuścił?
— Panna Estella.
— Kto ci pozwolił biegać wszędzie?
— Panna Estella.
— Chodź się bić — rzekł blady młodzieniec.
Co miałem robić? Iść za nim? Często od tej chwili zadawałem sobie to pytanie: — co miałem zrobić? Miał takie wspaniałe obejście, byłem przytem tak zdziwiony, że poszedłem za nim, jakbym był pod wpływem jakichś czarów.
— Poczekaj chwilę — rzekł — kiedyśmy Przeszli parę kroków. — „Trzeba wymyśleć jakiś powód walki... Obmyśliłem!“
I w tej samej chwili z podnieconą miną klasnął w dłonie, wysunął jedną nogę wstecz, schwycił mię za włosy, znowu klasnął w dłonie i nagle, schylając głowę uderzył mnie nią w brzuch.