Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

Ten prawdziwie byczy postępek, pominąwszy już to, że był nadzwyczaj zuchwałym i prowokującym był przytem bardzo niemiłym, bom jadł przed chwilą chleb z mięsem. Rzuciłem się na niego, uderzyłem go i chciałem jeszcze uderzyć, gdy rzekł: — „Aha, chcesz się bić zatem!“ — i zaczął biegać na wszystkie strony, czyniąc przytem jakieś niezrozumiale dla mnie i nigdy niewidziane ruchy.
— Prawidła walki! — wołał, przestępując z lewej nogi na prawą. — Główne podstawy! — Znów przestąpił z prawej na lewą. — Chodźmy na miejsce i przystąpmy do prawidłowej walki. — Skoczył naprzód, wstecz i zrobił jeszcze parę zwrotów, ja zaś tymczasem stałem i patrzyłem nań bezradnie.
Zwinność jego straszyła mię; niemniej jednak i moralnie i fizycznie czułem, że nie miał prawa do uderzania mię w brzuch swą jasnowłosą głową. Poszedłem za nim, nie mówiąc ni słowa do najdalszego kąta ogrodu, który był w tem miejscu, gdzie schodziły się dwa mury. Róg ten krył się za rzędem krzewów. Spytał mię, czym zadowolony z miejsca, a gdym odpowiedział „tak“, przeprosił że musi mnie pozostawić na parę minut i wrócił wkrótce z butelką wody i gąbką nasiąkniętą octem.
— Przyda się dla mnie albo dla ciebie — rzekł i postawił to przy samej ścianie.