ramieniu) dookoła pokoju, potem wdłuż sieni, a następnie w drugiej sali. Kilka razy powtarzaliśmy tę drogę i w ten sposób przemijały trzy godziny. Rozrywka tego rodzaju stawała się powoli coraz częstszą, wreszcie, postanowiono, bym przychodził w tym celu codziennie o dwunastej godzinie. Wogóle woziłem panią Chewiszem przez ośm do dziesięciu miesięcy.
Im więcej przywykaliśmy do siebie, tem częściej rozmawiała ze mną i pytała, czegom się uczył i czem się będę zajmował? Mówiłem jej, że będę prawdopodobnie pomocnikiem Józefa, że niczegom się nie uczył i dodałem, że chciałbym bardzo wszystko umieć i mam nadzieję, że ona dopomoże mi do urzeczywistnienia pragnień. Nic mi na to jednak nie odpowiedziała, i zdecydowała widocznie, bym został nieukiem. Ani razu nie dała mi pieniędzy, ani żadnego wynagrodzenia prócz codziennego obiadu i żadną wzmianką nie dała mi poznać, że kiedykolwiek zapłaci za moje usługi.
Estella zawsze była jednakowa, zawsze wpuszczała i wypuszczała mię, ale nigdy więcej nie zaproponowała, bym ją pocałował. Niekiedy ledwie mię znosiła, czasem łaskawie obchodziła się ze mną, czasem poufaliła się, albo też w ordynarny sposób okazywała swą nienawiść ku mnie. Gdyśmy zostawali sami z panią Chewiszem, szeptem pytała się: — „Nieprawdaż, Pip, ona wciąż piękniejsza
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/184
Ta strona została skorygowana.