Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

ślilem, wożąc ją w krześle, że nie zauważyłem, jakem zaczął śpiewać tę piosnkę. Piosnka tak jej się podobała, że przez cały czas cichutko podśpiewywała ją takim głosem, jakby kołysała się. Od tego czasu śpiewaliśmy ją, gdym popychał fotel po sali, a często przyłączała się do nas i Estella; śpiewaliśmy zazwyczaj tak cicho, że śpiew nasz, choć było nas troje, rozlegał się w ponurym domu, jakby powiew najlżejszego wietrzyku.
Na co mogłem wyrosnąć w takiem otoczeniu? Jaki to wpływ mogło odegrać na mój charakter? Cóż dziwnego, że myśli me stawały się tak błędne, jak oczy moje, gdym wychodził z tych ponurych żółtych komnat na świat Boży?
Mógłbym oczywiście opowiedzieć Józefowi o bladym młodzieńcu, gdybym się nie zaplątał poprzednio w tych wymysłach, jakie opowiadałem. Czułem, że Józef będzie uważał młodzieńca za doskonałe uzupełnienie czarnej aksamitnej karety i dlatego nic doń o tem nie mówiłem. Nie chciałem też słuchać, jak będą sądzili i oceniali panią Chewiszem i Esstellę; to uczucie, które rozbudziło się we mnie z samego początku, z biegiem czasu coraz silniej się utwierdzało. Zupełnie wierzyłem jednej tylko Biddi i jej jedynie o wszystkiem opowiedziałem. Dlaczego uważałem za słuszne wszystko opowiedzieć Biddi i dlaczego