Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

Jakby to nie oni gnębili mą duszę swemi naradami.
Udręka ta wiele razy się powtarzała i byłaby może ciągnęła się bez końca, gdyby pewnego pięknego dnia pani Chewiszem nie zatrzymała się, podczas wędrówki po sali wsparta na mem ramieniu i nie rzekła mi z odcieniem pewnego niezadowolenia:
— Znacznieś już wyrósł, Pip!
W odpowiedzi na to mogłem tylko spojrzeć na nią w głębokiem zamyśleniu na znak, że stało się to z mocy zupełnie nie zawisłych ode mnie okoliczności.
Nic nie mówiąc zatrzymała się po chwili i znowu spojrzała na mnie; poczem jeszcze raz spojrzała, a wreszcie przybrała posępną minę. Za drugim razem gdyśmy skończyli zwykłą przechadzkę i odprowadziłem ją do krzesła przy stole toaletowym, zatrzymała mię niecierpliwym ruchem palców.
— Powiedz mi, jak nazywają twego kowala?
— Józef Hardżeri, pani!
— To ten sam majster, u którego masz się uczyć?
— Tak, pani!
— Im prędzej zaczniesz, tem lepiej. Jak myślisz, czy zgodzi się przyjść tu i umówić się.
Odpowiedziałem, że bez wątpienia poczyta to sobie za wielki zaszczyt.