— Pip zasłużył na nagrodę i oto ona — rzekła, wręczając mi mały woreczek. — Jest w nimi dwadzieścia pięć gwinei. Oddaj to swemu opiekunowi, Pip!
Widocznie zmieszany i przestraszony dziwnym wyglądem, tak pani Chewiszem, jak i samej sali, Józef i teraz zwracał się do mnie.
— Bardzo to hojny z twojej strony, Pip, taki podarunek... Dziękuję ci za niego... Ale widzisz, nigdy nie myślałem o nim i nie spodziewałem się go otrzymać. A teraz przyjacielu — ciągnął Józef — czułem, że zaczyna mi się robić naprzemian gorąco i zimno — od tych Poufałych wyrażeń, jakich używał w stosunku do pani Chewiszem — teraz, przyjacielu, musimy spełnić nasz obowiązek, obaj... jeden za drugiego... i dla tych, którym twój szczodry dar... dozwoli... na... pełne zadowolenie... jak nigdy — tu Józef widocznie poczuł, że wpadł w cały labirynt trudnych wyrażeń i zaraz szczęśliwie się wywikłał z nich, z tryumfem kończąc: — tylko nie mnie!
Słowa te wydały mu się tak pięknemi i tak trafnemi, że powtórzył je dwa razy.
— Do widzenia, Pip — rzekła pani Chewiszem. — Odprowadź ich Estello!
— Czy mam jeszcze przychodzić, proszę Pani? — spytałem.
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/195
Ta strona została skorygowana.