Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/197

Ta strona została skorygowana.

— No! — zawołała siostra, zwracając się równocześnie do nas obu. — Cóż tam takiego stało się z wami? Dziwi mię to doprawdy, że jeszczeście zdecydowali się zniżyć do tak marnego towarzystwa, jak nasze!
— Pani Chewiszem bardzo polecała mi, abym złożył... pozdrowienie czy uszanowanie, Pip?
— Pozdrowienie — odpowiedziałem.
— I ja tak myślę, pozdrowienie pani Józefowej.
— Dziękuję, niema co mówić! — rzekła siostra, której widocznie to pochlebiło.
— I życzenie — ciągnął Józef znowu patrząc na mnie, jakby chciał sobie coś przypomnieć — jeśliby zdrowie pani Chewiszem dozwoliło... jak dalej, Pip?
— Mieć przyjemność widzenia — dodałem.
— Przyjemność widzenia pani Hardżeri — dokończył i głęboko westchnął.
—Tak! — zawołała siostra, rzucając łagodniejszy wzrok na Pembelczuka. — Byłoby delikatniej z jej strony przysłać takie zaproszenie odrazu. Ale lepiej późno, niż nigdy. No a temu narwańcowi co dała?
— Nic mu nie dała!
Pani Józefowa już miała wybuchnąć, ale Józef uprzedził ją.
— To, co dała, dała jego przyjaciołom. A przyjaciółmi jego — zaczął objaśniać — na-