Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/208

Ta strona została skorygowana.

przez ten czas nauczył się czegoś nowego. Niemniej jednak nie palił nigdy fajki z takim mądrym wyrazem, jak na starym szańcu i był najwidoczniej przekonany, że robi postępy. Może i robił je mój drogi przyjaciel.
Wszystko wokoło było ciche i spokojne. W dali na rzece pomykały żaglowce, które w czasie wylewów wydawały się żaglami zatopionych okrętów, płynących po samem dnie rzeki. Gdym patrzył na statki na morzu, stojące z rozwiniętemi, białemi żaglami, zaczynałem zaraz myśleć o pani Chewiszem i Estelli; tak samo bywało, gdym patrzył na oświeconą słońcem chmurkę, na żagiel lub zielony skłon pagórka i migoczącą w dali powierzchnię wody. Pani Chewiszem i Estella, dziwny dom i to dziwne życie zawsze łączyły się w myśli mej z tem, co było malownicze.
Pewnej pięknej niedzieli Józef, paląc swą fajkę, oznajmił mi, że „wszystko to bardzo nudne“ i dlatego zwolniłem go od nauki i położyłem się na nasypie, podparłszy ręką brodę; rysy pani Chewiszem i Estelli jawiły się wszędzie przede mną i na niebie i na wodzie do tej chwili, kiedym odważył się podzielić z Józefem myślą, która wciąż przemykała mi przez głowę.
— Józefie — rzekłem — nie sądzisz czasem, żem powinien złożyć wizytę pani Chewiszem?