Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

wadło i zaczął kuć z taką wściekłocią, jakbym to ja nią był a iskry były — kroplami mej krwi. Kuł, dopóki sam się nie rozgrzał a żelazo nie ochłodło. Potem oparłszy się o młot zapytał:
— Więc jakże będzie, gospodarzu?
— Uspokoiłeś się już?
— Uspokoiłem się.
— Pracujesz równie dobrze, jak inni, dostań że i ty pół dnia wolnego.
Siostra moja stała wówczas na podwórzu i słyszała wszystko. Wogóle nie wstydziła się szpiegować i podsłuchiwać. Zaglądnęła przez okno i krzyknęła Józefowi:
— Akurat to głupcze do ciebie pasuje! Uwalniać od pracy takich leniuchów jak ten? Widocznie dużo masz pieniędzy, że możesz tak szafować wynagrodzeniem! Chciałabym być jego panem!
— Tybyś chciała wszystkimi rządzić, jeślibyś śmiała — odpowiedział Orlik, złośliwie uśmiechając się.
— Daj jej spokój! — rzekł Józef.
— Jabym tam po swojemu rozprawiła się z durniami i szubrawcami — odpowiedziała, zaczynając się zwolna unosić, siostra. — A już jeślibym się zabrała do durniów, tobym najpierw się rozprawiła z gospodarzem, tępogłowym panem wszystkich bałwanów na świecie. Jeślibym zaś zabrała się do szubrawców, tobym