rozpłynął się w okolicy, jakby gonił zbiegów i groził im.
— Doskonała noc do ucieczki — rzekł Orlik. — Zechciej złapać w taką noc więziennego ptaszka za skrzydełko!
Przedmiot był najwłaściwszy do wzburzenia mych myśli. Pan Uopsel, jako nieszczęśliwy wuj z wieczornej tragedyi, przechadzał się po swym ogrodzie. Orlik włożywszy ręce w kieszenie, ciężkim krokiem kroczył koło mnie. Było bardzo ciemno, bardzo wilgotno, bardzo błotnisto i stąpaliśmy po błocie. Od czasu do czasu rozlegał się nad nami wystrzał sygnałowy, głucho rozlewając się z biegiem rzeki. Milczałem pogrążony w swych myślach. Orlik mruczał sobie pod nosem: — „Kuj żywiej, kuj żywiej, stary Klem! Kuj dźwięczniej — stary Klem!“ — Myślałem, że się upił, ale nie był pijany.
Tak doszliśmy do wsi. Droga prowadziła obok „Trzech Wesołych Żeglarzy“, gdzie ku wielkiemu naszemu zdziwieniu panował dziwny ruch, choć była już jedenasta godzina. Drzwi stały otworem a w oknach widniało niezwykłe o tej porze światło. Pan Uopsel wstąpił, by się dowiedzieć, o co chodzi lecz natychmiast wybiegł stamtąd z okropnem wzruszeniem.
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/222
Ta strona została skorygowana.