Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

i Biddi. W teoryi była ona tak dobrym kowalem jak ja, albo nawet i lepszym.
— Należysz do tych ludzi — rzekłem — którzy umieją korzystać ze wszystkiego. Pókiś nie przyszła do naszego domu, nie miałaś tego daru, a teraz popatrz tylko, jak wiele się nauczyłaś.
Biddi chwilkę patrzyła na mnie, potem znów zabrała się do szycia.
— A tymczasem ja byłam twym pierwszym nauczycielem. Czyż nie tak?
— Biddi! — zawołałem ze zdziwieniem. — Czego płaczesz?
— Nie, nie płaczę — rzekła, spoglądając na mnie z uśmiechem. — Co ci przyszło do głowy?
Jakże mogło to być złudzeniem, skoro doskonale widziałem, jak przejrzysta łza spadła na jej robotę? Siedziałem milcząc i przypominałem sobie, jaką pracownicą była, gdy żyła jeszcze u ciotki pana Uopsela, która z taką troskliwością podtrzymywała życie, od którego pragnie się wielu ludzi uwolnić. Przypomniałem sobie w jakich warunkach żyła w tym maleńkim sklepiku i w nędznej wieczornej szkole, gdzie ciotka zwaliła na jej słabe ramiona cały ciężar własnej niemocy. Myślałem o tem, że już wówczas kryło się w Biddi wszystko to, co obecnie się rozwinęło i dlatego przy jej kłopotach i pracy zwracałem się do niej z po-