— No, niech mnie powieszą, jeśli nie będę wam towarzyszył.
Najulubieńszem jego zaklęciem było: „niech mnie powieszą“. Nie nadawał temu wyrażeniu jakiegoś specyalnego znaczenia, używał go podobnie jak wymyślonego przez siebie imienia, byle pożartować z ludzi i przestraszyć ich możliwością tej dzikiej samopomocy. Gdym był młodszym zawsze byłem przekonany, że gdyby zechciał mnie powiesić, posłużyłby się w tym celu ostrym, podwójnym haczykiem.
Biddi bardzo sobie tego nie życzyła, by szedł z nami i szepnęła mi:
— Nie pozwól, by szedł z nami... nie lubię go.
Ponieważ i ja niezbyt go lubiłem, zdecydowałem się oznajmić mu, że dziękujemy, ale nie życzymy sobie, by nam towarzyszył. Wysłuchał tego z głośnym śmiechem i oddaliwszy się od nas szedł z tyłu za nami.
Z ciekawości, czy Biddi nie podejrzywa go o to, że uczestniczył w zamachu na życie mej siostry, która nie mogła dać na to odpowiedzi, spytałem, dlaczego go nie lubi?
— O — rzekła, rzucając szybkie spojrzenie wstecz, — bo obawiam się, że mnie kocha?
— Czy mówił, że cię kocha? — spytałem niechętnie.
— Nie — odpowiedziała, znów oglądając
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/242
Ta strona została skorygowana.