Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

— Odniosłem, wrażenie — rzekł obrzucając nas spojrzeniem, — że między wami znajduje się kowal, imieniem Józef... czy Józio... Hardżeri. Któryż to z was?
— Oto on — odpowiedział Józef.
Nieznajomy skinął na niego i Józef podszedł.
— Macie ucznia, nazwiskiem Pip. Gdzie on?
— Tu! — zawołałem.
Nieznajomy nie poznał mnie, choć ja poznałem w nim dżentelmena, spotkanego na schodach podczas swej wizyty u pani Chewiszem. Poznałem go od chwili, gdym go ujrzał za ławą — teraz, gdy stałem naprzeciw niego a on położył rękę na mem ramieniu, znowu ze wszystkimi szczegółami ujrzałem jego wielką głowę, smukłe rysy twarzy, zapadłe oczy, kosmate czarne brwi, gruby łańcuszek do zegarka, czarne kropeczki zamiast brody i bokobrodów, a także poczułem woń mydła, która biła od jego rąk.
— Mam pomówić z wami oboma o pewnej prywatnej sprawie — rzekł, przyjrzawszy się mi dokładnie. — Zajmie to dość czasu. Czy nie lepiejby było przejść w tym celu do waszego mieszkania. Nie chciałbym tu mówić; potem już sami będziecie mogli, jeśli uznacie to za stosowne, podzielić się tą wiadomością ze swymi sąsiadami, nie mam do nich żadnego interesu.