Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

Milcząc, wyszliśmy z gospody „Trzech Wesołych Żeglarzy“ i udaliśmy się do domu. Przez drogę nieznajomy przyglądał się mnie, to gryzł swe paznokcie. Gdyśmy już dochodzili do domu, Józef, wyprzedził nas, aby otworzyć paradne drzwi. Narady nasze odbywały się w bawialni, słabo oświetlonej jedną świecą.
Nieznajomy dżentelmen zasiadł przy stole, przysunął do siebie świecę i zaczął przeglądać swój notatnik. Poczem zamknął go, odsunął na bok świecę i utkwił wzrok w ciemności, szukając Józefa i mnie, by się upewnić, gdzie siedzi który z nas.
— Moje nazwisko — zaczął — Dżaggers, jestem adwokatem z Londynu i człowiekiem znanym. Mam pomówić z wami o sprawie bardzo dziwnej i zacznę od oznajmienia, że nie ja spowodowałem ją. Jeśliby poprzednio spytali się mnie o radę, nie byłbym tu. Nie spytano o nią jednak i jestem. Czynię to tylko, co muszę czynić, jako plenipotent mego klienta. Ni mniej, ni więcej.
Uznając widocznie, że niedostatecznie nas widać z tego miejsca, gdzie siedział, wstał i postawił nogę na krześle w ten sposób, że jedna noga była oparta na siedzeniu, druga na podłodze.
— A więc, Józefie Hardżeri, polecono mi uwolnić was od tego młodzieńca, ucznia waszego. Mam nadzieję, że nie będziecie prze-