Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/261

Ta strona została skorygowana.

dogonić w drodze do „Trzech Wesołych Żeglarzy“, gdzie nań czekała pocztowa karetka.
— Wybacz panie Dżaggers!
— O cóż chodzi?
— Chciałbym, by wszystko było w porządku; przyszedłem więc prosić o radę. Nic nie będzie pan miał przeciw temu, abym pożegnał się ze wszystkimi znajomymi przed odjazdem?
— Nie.
— Nie tylko we wsi, ale i w mieście?
Podziękowałem i wróciłem do domu, gdzie zastałem Józefa, który zdążył już zamknąć drzwi paradne na klucz, siedzącego w kuchni przy kominie; patrzył uparcie na ogień z rękami założonemi na kolana. Siadłem obok niego i długo wpatrywałem się w ogień, nie mówiąc ni słowa.
Moja siostra siedziała na zwykłem miejscu. Biddi szyła, przy ognisku, Józef przy niej, a ja obok Józefa naprzeciw siostry. Im dłużej wpatrywałem się w ogień, tem mniej czułem się skłonnym do mówienia. Wreszcie zacząłem:
— Józefie, czyś opowiedział Biddi?
— Nie, Pip, myślałem, że lepiej będzie, gdy sam jej to powiesz!
— Powiedz już lepiej ty!
— Pip jest obecnie bogatym panem — oznajmił Józef — i niech mu Bóg da szczęście!
Biddi i Józef winszowali mi, ale w tych