Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/263

Ta strona została skorygowana.

póki mówili o tem, co będą robili beze mnie, gdy wyjadę. Gdym śledził ich spojrzenia, zwrócone na mnie nie z taką względnością, jak poprzednio, zdawało mi się, że nie dowierzają już mi więcej. Choć Bogu wiadomo, że nie okazywali mi tego żadnem słowem ani znakiem.
Od czasu do czasu wstawałem i wyglądałem za drzwi, które stały otworem przez cały wieczór, aby lepiej się przewietrzyła nasza kuchnia. Patrzyłem na gwiazdy, błyszczące na niebie i wydawały mi się tak nic nie znaczącemi i marnemi na myśl o tem, że błyszczą nad wiejską okolicą, gdzie płynęło dotychczasowe życie.
— Teraz sobota. Jeszcze pięć dni a potem wilia odjazdu! Szybko przeminą.
— Tak, Pip! — potwierdził Józef a głos jego głucho zadźwięczał, gdy podnosił do ust kubek z piwem. — Szybko przeminą.
— Myślę, że gdy w poniedziałek pójdę do miasta, by zamówić sobie nowe ubranie, powiem krawcowi, że sam po nie wstąpię, lub niech je odeśle do pana Pembelczuka. Nie chcę, by tu wszyscy się na mnie gapili.
— Pan i pani Hebl prawdopodobnie będą sobie życzyli zobaczyć cię w twem nowem, Pięknem ubraniu. I pan Uopsel także... a i w gospodzie „Wesołych Żeglarzy“ chętnieby cię widzieli.