zajść tylko do sklepu samemu lub posiać kogoś zaufanego i obejrzeć księgi... Potem można zachodzić dwa razy na rok, włożyć dochód do kieszeni, pięćdziesiąt procent na sto... Byłoby to, według jego zdania, dobrym początkiem dla młodego dżentelmena, posiadającego majątek, co warte namysłu. Cóż ja o tem myślę? Zupełnie jest pewnym mego zdania, ale co ja o tem myślę? Zdanie swe wyraziłem słowami „niech pan trochę poczeka!“ Głęboka myśl i sprawność tego zdania wprawiły go w zachwyt. Tym razem również, nie pytając o pozwolenie, uścisnął mi rękę i dodał, że chętnie poczeka.
Wreszcie wyszedłem na dwór z niepewnem przekonaniem, że słońce spotkała jakaś niepożądana zmiana. Szedłem, jakby w półśnie, nie wiedząc dokąd idę, ocknąłem się dopiero przy rogatce.
Tu wstrzymał mnie donośny głos pana Pembelczuka. Kroczył za mną oświeconą słońcem ulicą i starał się wszelkiemi siłami wstrzymać mnie. Zatrzymałem się, on podszedł do mnie zadyszany ze zmęczenia.
— Nie, drogi przyjacielu — rzekł cokolwiek odpocząwszy — nic tu nie mogę. Rzecz ta nie może się obejść bez pańskiej łaski. Pozwól, jako staremu przyjacielowi i dobrze życzącemu... pozwól!
Po raz setny uścisnęliśmy sobie ręce, a on
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/279
Ta strona została skorygowana.