Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/284

Ta strona została skorygowana.

w oczy i to tem uporniej, im mniej chciałem na nie patrzeć. Coraz więcej ceniłem obecność Józefa i Biddi. Ostatniego wieczoru ubrałem się w nowy kostyum ku wielkiemu ich zadowoleniu i siedziałem w nim do chwili rozejścia się na spoczynek. Tego wieczoru była u nas gorąca kolacya z pieczonych kur i dżinu z muszkatułową gałką. Wszyscy czuliśmy się przygnębionymi, choć staraliśmy się okazać, że nam bardzo wesoło.
Miałem wyjść ze wsi o piątej zrana z maleńkim tłomoczkiem w ręku, oznajmiłem Józefowi, że chcę iść sam. Boję się... bardzo się boję... że życzenie to spowodowane było obawą silnego kontrastu między mną a Józefem, gdy przyjdziemy z nim na stacyę pocztową. Próbowałem się przekonać, że w tem życzeniu mojem niema żadnych złych myśli, ale gdym ostatniej nocy udał się do swej małej izdebki, musiałem przyznać, że powodowało mną właśnie to uczucie i gotów już byłem zejść na dół i prosić Józefa, by poszedł ze mną jutro rano. Nie uczyniłem tego.
Całą noc śniły mi się dyliżanse, jadące zupełnie gdzieindziej, niż do Londynu. Były one pozaprzęgane w psy, koty, świnie, ludzi... koni nie było. Fantastyczne widziadła różnych podróży prześladowały mię do chwili, póki nie zaczęło świtać i nie zaśpiewały ptaki. Wstałem i nie zupełnie jeszcze ubrany, usiadłem