Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/291

Ta strona została skorygowana.

much i karakonów, a nie trzyma u siebie w domu? Nie mając pojęcia o letnim dniu w Londynie, czułem silne przygnębienie w niezwykłem powietrzu, pyle i prochu pokrywającym każdy przedmiot. Siedziałem, tak rozmyślając, w oczekiwaniu pana Dżaggersa, póki mnie nie znurzył widok odlewów. Wtedy powstałem z krzesła i wyszedłem z gabinetu.
Kiedym oznajmił koncypientowi, że mam zamiar przejść się po ulicach, poradził mi wyjść na Smizfild. Posłuchałem go i udałem się tam; ale to brzydkie miejsce, pokryte błotem, odpadkami, krwią i pianą dusiło mnie. Minąłem je szybko, jak tylko mogłem, i skierowałem się w ulicę, w której z poza szarego kamiennego muru Niugetskiego więzienia, jak mnie objaśnił jakiś przechodzień, wyglądała wielka, czarna kopuła św. Pawła. Idąc wdłuż ściany więziennej, dotarłem do miejsca wysłanego słomą, by zgłuszyć turkot powozów. Słoma, a także gromada ludzi, od której zalatywał zapach wódki i piwa, podsunęła mi myśl, że tu się znajduje sąd.
Kiedym oglądał się dookoła, zbliżył się niezwykle brudny i podpity woźny sądowy i zapytał, czybym nie zechciał zobaczyć posiedzenia sądowego, dodając, że za pół korony da mi pierwsze miejsce, skąd zobaczę lorda, przewodniczącego w sądzie, z peruką i w todze, przyczem mówił o tej ważnej osobie, jakby