nam o cenę... cóż tam pieniądze! Tfu!... Panie Dżaggers!... Panie!...
Ale opiekun mój odepchnął go z nadzwyczaj zimną krwią i zostawiŁ skaczącego po moście, jakby na rozżarzonych węglach. Bez dalszych przeszkód doszliśmy nareszcie do kancelaryi, gdzie zastaliśmy koncypienta, człowieka w aksamitnem ubraniu i futrzanej czapce.
— Majk tu — rzekł koncypient, wstając od stołu i z tajemniczym wyrazem, zbliżając się do pana Dżaggersa.
— Czy człowiek ten przyjdzie dziś wieczorem?
— Tak, panie Dżaggers — odpowiedział Majk głosem ochrypłym z zimna — po wielu kłopotach udało mi się wyszukać takiego, panie!
— Na co gotów przysiądz?
— Na co potrzeba, panie Dżaggers! — odpowiedział Majk, wycierając tym razem nos we własną futrzaną czapkę.
Pan Dżaggers rozgniewał się.
— Już przedtem mówiłem wam — rzekł, grożąc palcem przestraszonemu klientowi — że jeśli myślicie tu mówić w ten sposób, będzie bieda. Nędzny łotrze, jak śmiesz „mnie“ mówić takie rzeczy?
Klient był widocznie zmieszany i oszołomiony, nie pojmując, co zrobił.
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/296
Ta strona została skorygowana.