Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/316

Ta strona została skorygowana.

łem się tą pracą z wytrwałością, godną lepszej sprawy i z całej siły starałem się wcisnąć serwetkę w to ciasne dla niej pomieszczenie. Znów podziękowałem i przeprosiłem, a on wesoło odrzekł: — „nic nie szkodzi“ i ciągnął dalej:
— Wtedy na widowni często się pojawiał... na tańcach, balach i w innych miejscach... jakiś człowiek, który zaczął się starać o panią Chewiszem. Nigdy go nie widziałem (było to dwadzieścia pięć lat temu, gdyśmy jeszcze nie istnieli na świecie), słyszałem jednak od swego ojca, że był to człowiek bardzo okazały. Ale ojciec mój już wówczas na seryo wierzył, że nawet człowiek nieświadomy nie uznałby go za prawdziwego dżentelmena; ojciec jest stanowczo przekonany, że człowiek nigdy nie może być dżentelmenem z wyglądu, o ile nie jest prawdziwym dżentelmenem z ducha. Żadna politura nie zakryje słojów drzewa; im więcej kłaść na nie lakieru, tem jaśniej występują na wierzch żyłki i włókna. Tak więc człowiek ten zaczął się starać o panią Chewiszem i wreszcie wyznał jej swą miłość. Myślę, że i wówczas nie odznaczała się wielką czułością, ale tym razem widocznie uczucie przemówiło w niej i bardzo go pokochała. W każdym razie nie można wątpić, że go prawie ubóstwiała. On zaś systematycznie korzystał z jej miłości i wyłu-