— Tak... dla ciebie.
— Dlaczego nie? Tylko nie dla mnie. — Rzekł to z wyrazem człowieka, który przeprowadza zamknięcie rachunków przychodu i rozchodu. — Nie zupełnie korzystna. Chodzi o to, że nic mi nie płacą i muszę się sam utrzymywać.
Było to rzeczywiście niekorzystne i ze zwątpieniem pokiwałem głową na myśl, jakto trudno zebrać wielki kapitał przy takiem źródle dochodów.
— Wszystko, widzisz, polega na tem, że się przypatruję. A to wielka sztuka! Siedziesz w biurze i przypatrujesz się.
Zdumiała mnie ta dziwna okoliczność, że jeśli chce ktoś korzystać z przyglądania się, musi siedzieć w biurze, ale milczałem, polegając na jego doświadczeniu.
— Później przyjdzie czas, w którym przystąpię do interesu. Zabiorę się do niego, zajmę się nim, zbiorę kapitał i interes w garści. Gdy raz jest kapitał w ręku, nic nie pozostaje innego, jak z niego korzystać.
Wszystko to przypomniało mi jego zachowanie się podczas naszego spotkania w ogrodzie. Znosił swą biedę tak, jak zniósł wówczas swą przegraną. Do wszystkich braków i niepowodzeń odnosił się z takim spokojem, z jakim zachował się przy mych uderzeniach. Widziałem doskonale, że nie ma nic prócz
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/322
Ta strona została skorygowana.