Pan Poket był bardzo zadowolony, że mnie widzi i miał nadzieję, że i dla mnie nie jest przykro go poznać. — „Naprawdę nie jestem strasznym człowiekiem“. — dodał, co wywołało uśmiech na twarzy syna. Był on dość młody, mimo roztargnionego wyrazu twarzy i siwych włosów i trzymał się bardzo prosto. Słowa „prosto“ używam w istotnem znaczeniu; bo na ogół zachowywał się niezwykle dziwnie a znać było, że sam wie o tem. Pomówiwszy ze mną, zwrócił się do żony, przyczem piękne jego czarne brwi ściągnęły się, gdy spytał: — „Belindo, sądzę, żeś uprzejmie przyjęła pana Pipa?“ — ona podniosła oczy od książki i odrzekła: — „tak!“ — Poczem uśmiechnęła się do mnie i z jakąś dziwną nieuwagą spytała, czy lubię wodę fleur d’orange? Pytanie to nie miało związku ani z obecną, ani z dawniejszą rozmową, to też uważałem je za pytanie w celu podtrzymania rozmowy.
Po upływie paru godzin wiedziałem, że pani Poket była jedyną córką jakiegoś zmarłego wskutek przypadku szlachcica, który zostałby baronetem, lecz sprzeciwił się czy to sam król, czy to pierwszy minister, czy lord-kanclerz, czy arcybiskup Kenterberyjski, czy wreszcie ktoś inny i dlatego to zaliczył się sam do arystokracyi. Ja zaś przypominam sobie, że uzyskała szlachectwo.
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/328
Ta strona została skorygowana.
Rozdział XXIII.