Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/344

Ta strona została skorygowana.

i wypłacił mi pieniądze, wyjęte z ogniotrwałej kasy, której klucz chował na plecach, wyciągając go z za kołnierzyka, wezwał mię ze sobą na górę. Dom był ciemny i brudny, a plamy tłuste, jakie widziałem na ścianie w gabinecie pana Dżaggersa, w ciągu całych lat potworzyły się wzdłuż schodów. W pierszym pokoju, siedział koncypient, przypominający coś pośredniego między szynkarzem a myszołowem; był to blady, jakby nalany człowiek, który uważnie rozprawiał z jakimiś czterema bardzo niepokaźnymi ludźmi, traktując ich tak bez ceremonii, jak obchodzono się tu ze wszyskimi, którzy przyczyniali się do zwiększenia kasy pana Dżaggersa. — „Wydobywa zeznanie ze świadków dla sądu“ rzekł pan Uemnik, gdyśmy wyszli. W drugim pokoju ponad tym znajdował się pomocnik maleńkiego wzrostu, — rodzaj foksterriera z długimi, zwisającymi włosami. Pomocnik ten, był również zajęty z jakimś człowiekiem z choremi oczami. Pan Uemnik przedstawił mi tego ostatniego jako gisera, którego kocioł zawsze kipi i może roztopić wszystko, co potrzeba; sam giser był pokryty kroplami potu i można było pomyśleć, że do siebie samego rówmież stosuje swą sztukę. W tylnym pokoju siedział koncypient z wysoko podniesionemi ramionami i z opuchniętym policzkiem, obwiązanym brudną flanelą; miał na sobie stary, czarny surdut, świe-