porcelany i szkła, różnymi drobiazgami, zrobionymi przez samego właściciela muzeum i prętami do czyszczenia cybucha, wytłoczonymi przez jego starego ojca. Muzeum to znajdowało się w pokoju, do którego mnie wprowadzono zaraz po przybyciu, a który był nie tylko pokojem gościnnym, ale zarazem i kuchnią, jak mogłem wnosić z kotła, stojącego na blasze pieca i rożna, wiszącego obok.
Posługiwała w mieszkaniu schludnie ubrana dziewczynka, podlotek, która cały dzień pielęgnowała starca. Kiedy nakryła stół do kolacyi, spuszczono dla niej most, aby mogła odejść, a potem podniesiono go na całą noc. Kolacya była doskonała i choć czuć było w mieszkaniu wilgoć i zapach zgnilizny a chlewy można było według mego zdania pomieścić trochę dalej, niemniej byłem zupełnie zadowolony z serdecznego przyjęcia. Wszystko w mym pokoiku w małej baszcie, podobało mi się również, mimo że między mną a drzewcem chorągiewki był tak nizki i słaby sufit, że miałem wrażenie, gdym leżał w łóżku, że drąg drzewca tylko patrzeć, jak wbije mi się w czoło.
Uemnik wstał bardzo rano i obawiam się, że sam czyścił mi buty. Potem poszedł do ogródka i ze swego gotyckiego okienka widziałem, jak, chcąc sprawić przyjemność swemu szanownemu ojcu, pilnie kiwał mu głową. Śniadanie okazało się tak dobrem, jak kolacya
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/357
Ta strona została skorygowana.