— To Bentlej Drummel. A ten, który ma taką delikatną twarz, Startop.
Nie zważał na Startopa.
— Bentlej Drummel, tak się nazywa? Podoba mi sie.
Zaraz zaczął rozmawiać z Drummelem i nie zniechęcał się jego leniwemi odpowiedziami, widocznie postanowił mówić z nim, mimo wszystko. Uważnie śledził ich, aż przyszła gospodyni i postawiła pierwsze danie na stole.
Miała około czterdziestu lat, choć sądziłem, że jest młodsza. Dość wysokiego wzrostu, zręczna i giętka, z niezwykle bladą twarzą, wielkiemi wyblakłemi oczami i ślicznymi włosami, spadającymi na ramiona. Nie wiem, czy straszny jakiś ból, czy rozpacz nadały jej wargom taki wyraz okropnej męczarni a twarzy odcień obłąkania i strachu, wiem tylko, że przypominała mi jedną z twarzy, wynurzających się z kotła czarownic, gdym dwa dni temu był w teatrze i widział Makbeta.
Postawiła potrawę na stole, dotknęła palcem ręki mego opiekuna, dając mu znak, że obiad podany i bez szmeru zniknęła. Zasiedliśmy do stołu, opiekun posadził obok siebie z jednej strony Drummela, z drugiej Startopa. Pierwsze danie stanowiła doskonała ryba, drugie baranina, trzecie dziczyzna. Różne sosy,
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/361
Ta strona została skorygowana.