Pewnego pięknego poranku, gdym uczył się z panem Poketem, przyniesiono mi list z poczty; sam adres silnie mię wzruszył, charakteru pisma nie znałem, ale domyśliłem się, czyja ręka go pisała. List nie zaczynał się żadnym wstępem w rodzaju „kochany panie Pip“, „kochany Pip“, czy „kochany panie“; treść zaś była następująca:
„Przyjeżdżam do Londynu pojutrze, o dwunastej, dyliżansem. Było zdaje się postanowionem, że pan mnie spotka na stacyi? W każdym razie pani Chewiszem tak rozporządziła i piszę z jej zlecenia. Łączę od niej ukłony.
Gdyby czas naznaczony nie był tak krótki, napewno zamówiłbym specyalnie w tym celu parę nowych ubrań; musiałem się atoli zadowolić tem, co miałem. Od tej chwili straciłem apetyt i spokój do oznaczonego dnia. Ale i ten dzień nie wrócił mi spokoju, przeciwnie, byłem jeszcze bardziej wzruszony i oczekiwałem dyliżansu przed stacyą pocztową, zanim ruszył z pod „Niebieskiego Dzika“. Na ostatniem bezmyślnem zajęciu straciłem pierwsze półtory godziny swego pięciogodzinnego oczekiwania, gdy niespodziewanie nadszedł Uemnik: