Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/070

Ta strona została skorygowana.

Mimo to jednak pokój ten byt dla mnie najwspanialszym w świecie, bo w nim była Estella. Zdawało mi się, że z nią mógłbym w największem szczęściu przeżyć tu wiek cały.
— Do kogo jedziesz do Riczmondu?
— Do pewnej damy, która ma mnie wprowadzić do towarzystwa i poznajomić z paroma damami, jednem słowem da mi możność rozejrzenia się w świecie.
— Naturalnie będziesz rada, widzieć nowe miejsca, nowych ludzi i mieć nowych wielbicieli.
— Oczywiście.
Odpowiedziała tak obojętnie, że zauważyłem:
— Mówisz o sobie, jakby o kimś obcym.
— Skądże wiesz, jak mówię o obcych? — spytała — ślicznie uśmiechając się. — Nie ty mnie masz uczyć; mówię, jak mi się podoba. Jakże ci się powodzi u pana Poketa?
— Nadzwyczaj wesoło, doskonale...
— Doskonale?
— Tak wesoło, jak tylko może być bez ciebie.
— Ach, nierozsądny chłopcze. Dlaczego pleciesz takie głupstwa? Zdaje mi się, że twój pan Mateusz jest najlepszym z całej swej rodziny.
— Naturalnie, nie jest niczyim nieprzyjacielem...