straszne męki, jakich tylko mogła mi przysporzyć Estella. Stosunki nasze poufałe równocześnie wcale nie zwiększały jej przychylności dla mnie, lecz dręczyły mnie. Wyzyskiwała mnie, by drażnić swych wielbicieli a poufałość nasza powodowała to, że spokojnie przyjmowała me hołdy. Jeślibym był jej lokajem, ubogim krewnym lub choćby młodszym bratem jej męża, to i wówczas zdaje mi1 się, nie byłbym dalszym, niż obecnie, od spełnienia się mych gorących nadziei. Sama możność nazywania jej po imieniu a z drugiej strony słyszenia, jaki nazywała mnie Pipem, w obecnych okolicznościach tylko pogłębiała mą mękę. Ta możność, pozbawiająca innych równowagi niestety i mnie samego o mało nie pozbawiała rozsądku.
Wielbicieli miała bez liku. Niewątpliwie miłość czyniła w mych oczach jej wielbicielem każdego, kto tylko zbliżał się do niej, ale mimo to było ich bardzo wielu. Często widywałem ją w Riczmond, często słyszałem o niej w mieście, często woziłem ją i pannę Brendli w łódce. Towarzyszyłem na pikniki, do teatru i na bale. A przyjemności te tylko trawiły me życie. Nie przepędziłem nawet godziny szczęśliwej z nią, wciąż byłem zajęty tylko jedną myślą o niezmiernem szczęściu posiadania jej do grobowej deski.
Estella zawsze dawała mi poznać swem
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/111
Ta strona została przepisana.