Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/112

Ta strona została przepisana.

zachowaniem, że nasze stosunki są przymusowe. Miała jednakże czasem chwile refleksyi, zmieniała ton i jakby współczuła ze mną.
— Oj, Pip, Pip! — rzekła mi raz w takiej chwili, gdyśmy siedli u okna w Riczmond — czyż nigdy nie odzyskasz rozumu i nie będziesz się wystrzegał?
— Czego?
— Mnie.
— Chcesz powiedzieć, Estello, kiedy zacznę się strzedz twego czaru?
— Co chcę powiedzieć? Jeśli nie rozumiesz, co chcę powiedzieć, to jesteś poprostu ślepy.
Już miałem odrzec, że miłość zawsze uważają za ślepą, ale wstrzymałem się. Zawsze opanowywałem się pod wpływem myśli, że z mej strony byłoby niewłaściwem prześladować Esttellę czułościami, ponieważ wiedziała dobrze, że niema swobodnego wyboru, tylko musi słuchać pani Chewiszem.
— W każdym razie dziś nie mam powodu niczego strzedz się, bo samaś tym razem prosiła, bym przyjechał.
— Prawda — odpowiedziała z zimnym, obojętnym uśmiechem, który mimowoli mnie mroził.
— Pani Chewiszem chce się ze mną widzieć. Odwieziesz mnie do niej na dzień i przywieziesz nazad, naturalnie jeśli zechcesz.