Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/124

Ta strona została przepisana.

jak zwykle, królowała. Drummel tak jej towarzyszył a ona — tak życzliwie się z nim obchodziła, że postanowiłem rozmówić się z nią, korzystając z pierwszej lepszej okoliczności. Siedziała na boku między kwiatami, oczekując na panią Brendli, aby wrócić do domu. Stałem obok niej, ponieważ zawsze je odprowadzałem w podobnych razach.
— Zmęczyłaś się Estello?
— Trochę.
— Tak, musiałaś się zmęczyć.
— Powiedz raczej, że nie powinnam. Muszę jeszcze dziś przed snem napisać list.
— I opisać dzisiejsze zwycięstwo. To już marne zwycięstwo Estello.
— Co chcesz przez to powiedzieć? Nie wiedziałam, żem odniosła zwycięstwo.
— Estello! spojrzyj oto na tego młodzieńca w kącie, który obecnie na nas patrzy.
— Czemże on zasługuje na mą uwagę?
— Właśnie o to samo i ja chciałem spytać. Cały wieczór kręcił się koło ciebie.
— Mole i inne robactwo kręci się koło zapalonej świecy. Czyż to wina świecy?
— Nie. Ale czy Estella temu nie winna?
— No — odrzekła, śmiejąc się — możliwe. Ale myśl sobie, co chcesz.
— Estello, wysłuchaj mnie. Boli mnie, że przyjmujesz zabiegi, takiego półgłówka, jak Drummel. Wiesz o tem, że nim pogardzają?