łem rzepę dla zaspokojenia głodu. Ktoś złapał mnie i silnie pobiwszy, porzucił. Wiedziałem, że nazywam się Magwicz, na chrzcie dano mi imię Abla.
O ile zapamiętam, nie było człowieka, któryby mimo swej nizkiej wartości, nie prześladował młodego Abla Magwicza, nie wyganiał lub nie bił go. Sadzali mnie do więzienia i to tak często, że prawie wyrosłem w zamknięciu.
Tak tedy, choć byłem małem, nieszczęśliwem, obdartem stworzeniem, godnem politowania, uważano mnie już za niepoprawnego.
„Już jest stracony (mawiali więźniowie do dozorców, wskazując mnie), można napewno powiedzieć, że całe życie spędzi w więzieniu.“ Potem patrzyli na mnie a ja na nich. Jedni gładzili mię po głowie; raczej troszczyliby się o mój żołądek; drudzy dawali mi umoralniające książki i mówili rzeczy, których nie mogłem zrozumieć; opowiadali coś o dyable, ale cóż mi było do dyabła? Potrzebowałem napchać czemś żołądek — czy nie? Zdaje mi się, że znów się wyraziłem ordynarnie; nie bójcie się, wiem, jak powinienem wyrażać się przy was; nie będę się już więcej odzywał ordynarnie.
Włócząc się, żebrząc, kradnąc, pracując czasami, o ile mogłem — choć niezbyt często, bo sami pojmiecie, gdy zadacie sobie pytanie: czy zgodzilibyście się dać mi robotę? — pra-
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/172
Ta strona została przepisana.