Zastałem panią Chewiszem i Estellę w pokoju z toaletą i płonącemi woskowemi świecami. Pani Chewiszem siedziała w krześle w pobliżu kominka, Estella zaś u jej nóg na poduszce. Estella tkała, pani Chewiszem patrzyła przed siebie. Obie podniosły oczy, gdym wszedł i zauważyły zmianę we mnie. Poznałem to ze spojrzenia, jakie zamieniły między sobą.
— Jakiż to wiatr — rzekła pani Chewiszem — przyniósł cię tutaj? — Choć uparcie patrzyła na mnie, była zmieszana. Estella co chwila przerywała zajęcie i rzucała wzrokiem na mnie; wyobrażałem sobie, że z ruchów jej palców czytam tak jasno, jakby z elementarza niemych, że wie o odkryciu mego dobrodzieja.
— Byłem w Riczmond wczoraj, aby zobaczyć Estellę, a dowiedziawszy się, że jakiś wiatr przywiał ją tutaj, przyjechałem za nią.
Pani Chewiszem trzy czy cztery razy prosiła, bym usiadł; zająłem w pobliżu toalety krzesło, na którem ona często siadywała. Widząc na wszystkich punktach ruinę mych marzeń, uważałem to krzesło za najwłaściwsze dla siebie miejsce w tym dniu.
— Wszystko, co chciałem wyznać Estelli opowiem zaraz w obecności pani. Nie zadziwi to pani i nie obrazi. Jestem obecnie nieszczę-
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/190
Ta strona została przepisana.
Rozdział XV.