Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/199

Ta strona została przepisana.

Estello! Do ostatniej chwili życia będziesz mimowoli częścią mego istnienia, częścią dobrej i złej strony mej duszy. Ale przy rozstaniu z tobą pamiętam tylko o dobru, jakiego doznałem, bez względu na całą gorycz tej chwili! Niech ci Bóg błogosławi! Niech ci przebaczy!
Nie wiem, jak wyrwały się te słowa z ust moich, w tak bolesnej chwili. Myśli te wezbrały we mnie, jak krew w otwartej ranie i nagle znalazły sobie ujście. Przytrzymałem kilka krótkich chwil jej rękę przy swych ustach i odszedłem. Wciąż jednak później przypominałem sobie, że gdy Estella patrzyła na mnie ze zdziwieniem, widmowa postać pani Chewiszem, trzymając przez cały ten czas rękę na sercu, wyrażała żal i skruchę. Teraz wszystko skończone! Gdym wyszedł z bramy, światło dzienne wydawało mi się ciemnem jak wówczas, gdym wszedł. Z początku błądziłem małemi ścieżkami, potem udałem się drogą ku Londynowi. Przez ten czas o tyle odzyskałem spokój, żem uświadomił sobie niemożliwość powrotu do gospody i spotkania się z Drummelem. Czułem, że nie mógłbym siedzieć w dyliżansie i rozmawiać z sąsiadem; zdecydowałem, że najlepiej będzie zmęczyć się aż do wyczerpania. Była już północ, gdym minął most Londyński. Nie oczekiwano mnie wcześniej, niż nazajutrz, ale wziąłem klucz i gdyby nawet Herbert spał, mogłem łatwo przejść do sypialni, nie budząc go.