Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/206

Ta strona została przepisana.

ściwie mogę powiedzieć, że albo ma coś wspólnego, albo będzie miał, a w każdym razie może mieć i dlatego należy się strzedz.
Wiedząc, że jego stosunki w Littel-Briten zamykały mu usta i czując wdzięczność za to, co już powiedział, nie dokuczałem mu więcej pytaniami. Ale po zastanowieniu postanowiłem zadać mu jeszcze jedno i pozostawić pełną swobodę odpowiedzi, ponieważ byłem pewny, że postąpi tak, jak mu podyktuje rozum. Przestał jeść na chwilę, założył ręce i zataczając rękawy koszuli (bo za za wielką wygodę uważał możność chodzenia w domu bez surduta), kiwnął głową, chcąc przez to wyrazić, że mogę zadać mu pytanie.
— Czy słyszał pan co o człowieku, mającym bardzo złą sławę, nazwiskiem Kompenson?
Skinął głową.
— Czy żyje?
Znowu skinął.
— I przebywa w Londynie?
Znów kiwnął, zacisnął usta i zaczął jeść śniadanie.
— No, skończone badanie i powiem panu, com zrobił, gdym usłyszał to, o czem panu mówiłem. Udałem się do Garden-Kortu, by pana odszukać, nie znalazłszy pana w domu, poszedłem do Klarrikera, w nadziei, że zastanę tam pana Herberta.
— Nie zastał go pan?