Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/236

Ta strona została przepisana.
Rozdział XX.

Następnego ranka znów pojechałem dyliżansem do pani Chewiszem, wziąwszy ze sobą jej notatkę, jako pretekst tak szybkiego przybycia do Satis-Haus. Zatrzymałem się w gospodzie w połowie drogi, zjadłem śniadanie i poszedłem dalej piechotą, starając się wejść do miasta bocznemi drogami bez zwrócenia na siebie czyjejkolwiek uwagi.
Zaczynało już ciemnieć, gdy szedłem uliczkami, zdala od głównej ulicy. Gruzy ruin dawnego klasztoru i grube okalające ściany, sady i zabudowania obecnie zmienione na stajnie i stodoły, były tak milczące, jak zakonnicy w mogiłach. Oddalony dźwięk dzwonów i gra organów zlewały się w jakiś smutny pogrzebowy ton a wrony krążyły wokół starej baszty i drzew klasztornego sadu i zdawały się przypominać mi swym monotonnym wrzaskiem, że wszystko się tu zmieniło — niema już Estelli.
Stara służąca w przybudówce na tylnem podwórzu otworzyła drzwi.
Świeca, jak poprzednio, stała na ciemnym korytarzu, wziąłem ją i jak dawniej poszedłem po schodach. Pani Chewiszem nie było w sypialni; znajdowała się w wielkim pokoju. Zastukałem kilka razy; nie otrzymując wezwania, wszedłem wreszcie i zobaczyłem ją, siedzącą