tak święcie mą tajemnicę, jak uchowałeś swoją?
— Oczywiście.
— I będziesz uspokojony?
— Znacznie spokojniejszy.
— Jesteś nieszczęśliwy?
Zadała to pytanie, nie patrząc na mnie, ale tonem niezwykłego współczucia.
Nie mogłem od razu odpowiedzieć. Głos mi się załamał. — Oparła lewą rękę na lasce i złożyła na niej głowę.
— Bardzo jestem nieszczęśliwy, pani Chewiszem; ale pani nie zna przyczyn mego niepokoju. To jest właśnie tajemnica, o której pani mówiłem.
Podniosła głowę i znów zaczęła patrzyć w ogień.
— Z twej strony bardzo szlachetnie, iż nie przyznajesz się, że masz jeszcze inne powody, by czuć się nieszczęśliwym. Nieprawdaż?
— Niestety, prawda.
— Czy mogę zmniejszyć twe troski, pomagając przyjacielowi? Nie mogłabym tobie samemu w czemkolwiek usłużyć?
— Nie. Dziękuję pani, zwłaszcza za współczucie. Ale nic właściwie nie potrzebuję.
Wstała z krzesła i zaczęła się rozglądać, szukając widocznie papieru i pióra. Nie znalazła ich jednak, wyjęła więc z woreczka maleńki notesik i zaczęła pisać w nim ołówkiem.
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom II.djvu/239
Ta strona została przepisana.